Baltlaba kupiłem jako następcę NAD-a C340. Szukałem wzmacniacza szczegółowego z dobrą średnicą i sterofonią oraz potrafiącego utrzymać w ryzach bas moich VA Bachów. Podaruję sobie opis wykonania - powiem tylko, że podobnej konstrukcji w cenie do 6000 nie widziałem.
Pierwsze odpalenie wzmaka nie rzuciło na kolana. To, tak sobie grało. Z upływem czasu zacząłem się coraz bardziej wciągać w odsłuch. Pojawiały się szczegóły i dźwięki, których wcześniej nie syszałem. Przestrzeń jest nieprawdopodbna. Można zamknąć oczy i palcem wskazywać położenie poszczególnych wykonawców. Wyraźnie zarysowane są wszystkie plany: od lewej do prawej i w głąb sceny. Diana Krall przyszła do pokoju i zaśpiewała tylko dla mnie, a ja cholera byłem w krótkich portkach! Głos Diany był tak bliski, że prawie czułem jej oddech na twarzy. Zmiana: Patricia Barber "Companion". Płyta nagrana w klubie jazzowym. Zapach papierosów i francuskiego wina prawie, prawie sączył się z głośników. Patricia brała oddechy, a ja słyszałem świst powietrza między zębami. Dźwięk kieliszków, sztućów i oklaski dobiegały zza głowy, a Patricia śpiewała i śpiewała. Cholera - moja żona była wręcz zazdrosna o te panie w moim pokoju. Doznanie było wręcz erotyczne. Nie chcąc narażać się małżonce zmieniłem płytę na "Amused to death" Watersa. Szczekanie psa w pierwszym tracku zaskoczyło mnie zupełnie. Dobiegało z łazienki! Wybiegłem zobaczyć co tam szczeka i przy drzwiach zorientowałem się, że to Baltlab spłatał figla. Potem było już coraz lepiej i zaskakująco. Kolumny zniknęły z pokoju, a najróżniejsze odgłosy dobiegały ze wszystkich stron. Dźwięk telefonu z kolejnego utworu był tak nieprawdopodobnie realny jakby telefon stał przy fotelu. Wszystko było dobrze do wybuchu z kolejnego tracka. Wcześniej jest uspokajająca muzyczka, a tu jak nie gruchnie! Membrany prawie wypadły z głośników. Dynamika wzmacniacza wciska w fotel. Na poziomie mikro,- i makrodynamiki. Żona wściekła się na mnie, szyba w drzwiach prawie wypadła i musiałem posłuchać czegoś spokojniejszego.
Teraz klasyka: nieśmiertelne "Cztery pory roku" złota płyta "HFiM" - trzeba rozkręcić na godzinę drugą, bo płyta cicho nagrana. Słychać wszystko: wciąganie powietrza przez muzyków, każdy szarpiący dźwięk klawesynu i brzdęknięcie skrzypiec. Na koniec trochę czadu: Rammstein i kawałek "Rammstein" z soundtracku "Lost highway". Chłopaki zaczynają śpiewać grobowym głosem, a później wiosłują na basach w najlepszym rockowym stylu. NAD w tym momencie się wykładał. Nie dawał rady skokowi dynamiki i uśredniał. Po Baltlabie spłynęło to jak po mojej teściowej - miało być cicho - było cicho, miało walnąć - walnęło. Kręcenie gałą nic nie zmienia - nie giną mikrodetale, nie ma bałaganu. Jedyne małe zastrzeżenia do basu - nie schodzi tak głęboko jak NAD, ale jest na doskonałym poziomie - wypełnia muzykę, jest dobrze kontrolowany, nie rozlewa się po pokoju. Czuć go żołądkiem, ale o subsonicznym masażu można zapomnieć. W moim przypadku to zaleta: Bachy mają dużo basu i trzeba go trzymać za mordę. Baltlab robi to wyśmienicie.
Na koniec rada dla ewentualnych nabywców: trzeba posłuchać ze swoimi kolumnami. Bachy mają efektywność 90 dB i głośno zaczyna być na godzinie 12. (pokój 18m2). W przypadku mniej efektywnych zestawów trzeba będzie mocniej pokręcić. Potencjometr ma chyba liniową charakterystykę - nie ma tu skoków głośności na początku skali, w całym zakresie głosność narasta liniowo.
Baltlab to wzmak wymarzony do jazzu, wokali i klasyki. Rockowcy mogą kręcić nosem na bas i moc (60W/8ohm). Dla nich lepszy byłby NAD C372. Reszcie polecam gorąco ten wzmacniacz. TERAZ POLSKA!
P.S. Czekam na wersję z XLR i pilotem. Upgrade kosztuje 850 zł. Jak to połącze ze zbalansowanym NAD-em S500i, to matko i córko.........